Historia badań nad emocjami pełna jest zmian paradygmatów i zwrotów akcji. Dziś uważa się, że nie zawsze są tym samym co uczucia, a życie wyzbyte z emocji wcale nie byłoby bardziej racjonalne.
Na starożytną filozofię zwykliśmy patrzeć jako na pierwszy krok w drodze triumfu racjonalnego myślenia nad bezmyślnym zabobonem. W takim ujęciu człowiek jest przede wszystkim, by odwołać się do słów Arystotelesa, „zwierzęciem rozumnym”, czyli istotą należącą do świata przyrody, ale wyróżniającą się tym, że potrafi, dzięki rozumowi, wznieść się ponad swą zwierzęcą naturę. Obrazuje to ukuta przez Platona metafora, w której człowiek to woźnica rydwanu ciągniętego przez dwa rumaki: białego, który reprezentuje to, co racjonalne, i czarnego, którym targają namiętności. Szczęśliwi jesteśmy wtedy, gdy kierujemy swoim życiem, rozumnie trzymając czarnego konia w ryzach. Odwołując się do innego słynnego greckiego filozofa, Demokryta z Abdery, w życiu chodzi o to, by prym wiodła rozsądna głowa, a nie pożądliwa wątroba czy gniewne serce. W takim obrazie emocje postrzegane są jako zwierzęcy, irracjonalny i destrukcyjny pierwiastek, który przeszkadza w osiągnięciu szczęścia (chyba że zostanie okiełznany przez rozum). W ten sam sposób myślenia wpisuje się często spotykana interpretacja stoicyzmu jako doktryny etycznej, dla której ideałem jest apatheia – dosłownie „beznamiętność”, stan wyzbycia się wszelkich uczuć...